Jędrzej Giertych (ur. 7 stycznia 1903 r. w Sosnowcu, zm. 9 października 1992 r. w Londynie) - polski polityk, dyplomata i publicysta. Jeden z przywódców Stronnictwa Narodowego, bliski współpracownik Romana Dmowskiego. Jako ochotnik walczył w czasie wojny polsko - bolszewickiej, został ranny podczas bitwy warszawskiej.
W latach 1927-1932 pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Od 1931 r. był attache kulturalnym w Allenstein (obecnie Olsztyn). W 1938 r. domagał się, aby udzielić pomocy wojskowej Czechosłowacji przeciwko Niemcom. W kampanii wrześniowej brał udział w obronie wybrzeża; trafił do niewoli niemieckiej. W obozach jenieckich przebywał do 1945 r. Po wojnie wrócił do Polski, a następnie wyemigrował z żoną i dziećmi do Wielkiej Brytanii. Na emigracji wydawał książki historyczne, publicystyczne oraz czasopismo narodowe Opoka.
[...]
Endecję uważam bowiem za formację, która wyrządziła Polsce wielkie szkody. A myśl polityczna, którą lansował Jędrzej Giertych (1903 – 1992) na emigracji, moim zdaniem, graniczy wręcz z aberracją. A mimo to chylę czoła przed Giertychem jako człowiekiem. Patriotą, znakomitym oficerem, żołnierzem o niezwykłej osobistej odwadze.
Zdania tego nie podzielali zapewne komendanci oflagów, w których Giertych był więziony (dostał się do niewoli w 1939 roku na Helu). Zamiast spokojnie siedzieć za drutami, cały czas wydłubywał cegły z murów, spuszczał się z okien na sznurach z prześcieradeł, drążył podkopy i przeciskał przez okna wagonów. Jak wynika z wydanych niedawno w Polsce wspomnień Giertycha, jego umysł nastawiony był na jeden cel: ucieczkę. Próbował jej sześć razy. I sześć razy oddziały pościgowe Wehrmachtu uganiały się za nim po lasach i dworcach okupowanej Europy.
Giertych nie tracił rezonu, nawet gdy został złapany. A gdy żandarmi ośmielili się podnieść na niego głos, od razu i ich osadził: „Sehr interessant! Ciekaw jestem, czy tym samym tonem mówi policja angielska do niemieckiego oficera marynarki usiłującego uciec z niewoli angielskiej!”.
W efekcie strażnicy w oflagach salutowali mu z szacunkiem, a komendanci obozów wręcz błagali, by przestał uciekać. Bezskutecznie.
(skrót artykułu z: http://www.rp.pl/artykul/558987.html)